Podziw, uznanie i szacunek! Zasłużyli!
Po 11 latach Victoria wraca na poziom 3. ligi. To ogromny sukces klubu: zarządu, działaczy, ale przede wszystkim trenera i piłkarzy, którzy po znakomitej wiośnie, oraz po dwóch pewnych zwycięstwach w meczach barażowych: z Białymi Sądów i z Gromem w Nowym Stawie udowodnili, że zasłużyli na grę o klasę wyżej. A jeszcze w kwietniu nic na to nie wskazywało i dlatego za wysiłek, postawę, upór, konsekwencję, za niezwykłe emocje i szczęśliwe zakończenie sezonu należą im się ogromne słowa uznania.
Minęło kilka dni, możemy więc na spokojnie wrócić do środowego wieczora, do kosmicznych emocji i równie niezwykłej radości, jaka towarzyszyła Victorii Września w trakcie i po meczu z Gromem Nowy Staw.
Pierwszy mecz barażowy, z Białymi Sądów, był trudny, ale ten mecz się dla Victorii bardzo dobrze ułożył. Grę w przewadze nasza drużyna potrafiła wykorzystać i zwyciężyła 6:3 awansując do barażowego finału, który w minioną środę odbył się w Nowym Stawie, miejscowości leżącej nieco na północ od drogi: Tczew – Malbork. Victoria, nie chcąc zaniedbać żadnego szczegółu, na mecz wyjechała dzień wcześniej, we wtorek, po popołudniowym treningu. Zamieszkała w hotelu, ok. 40 km od Nowego Stawu, i tam spędziła czas do środowego, wczesnego popołudnia, kiedy to opuściła hotel i pojechała na stadion Gromu – stadionik kameralny, z małą trybunką na 200-300 miejsc, ale z bardzo dobrą murawą. I szczerze mówiąc, kiedy zajechałem na stadion i zobaczyłem zielony plac do gry ucieszyłem się bo, byłem przekonany, że dobra murawa, ze względu na zaawansowanie techniczne naszej drużyny, na umiejętność gry po ziemi, wymianę podań, kombinacyjne zagrania, że taka murawa faworyzuje Victorię. Jak się potem okazało wiele z moich spostrzeżeń było właściwych.
Na chwilę cofnę się jeszcze do samego przejazdu i dojazdu na stadion – w sile 2 busów (kibiców z Wrześni było wiele, wiele więcej, przyjechali autami prywatnymi) moja grupa kibiców przystanęła kilkanaście km od miasteczka, na stacji paliw. Od tamtego momentu byliśmy eskortowani przez policję, aż do samego stadionu – spokojnie, pewnie, profesjonalnie. Policja „dmuchała na zimne”. A jak się potem okazało jej obawy o spokój, porządek były na szczęście bezpodstawne, bo kibice gospodarzy i organizatorzy tego finału spisali się właściwie. Przez cały czas trwania imprezy nie odnotowano żadnych złych zachowań, mimo że Grom przegrał, a kibice mogli czuć z tego powodu frustracje.









Wrócę teraz do meczu, bo emocje w nim były, jak już wspomniałem, kosmiczne.
Przeciwko gromowi Nowy Staw Victoria wyszła w następującym zestawieniu:
Lorek – Pawłowski, Węcławek, Maćkowiak – Kanior, Strzelczyk (86″ Andrzejewski), Krawczyński, Groszkowski (46′ Nowaczyk), Wolniewicz (87″ Szczublewski) – Witkowski, Jankowski (85″ Miller)
Oba zespoły rozpoczęły ten mecz bardzo uważnie, przede wszystkim dbając o zabezpieczenie swojej bramki. Warunki do gry nie były łatwe, bo hulał naprawdę mocny wiatr i trzeba było, szczególnie przy długich piłkach, brać ten fakt pod uwagę. W pierwszych minutach, podobnie jak w meczu z Sądowem, to rywale osiągnęli nieznaczną przewagę, z której jednak nic wielkiego nie wynikało. Z biegiem czasu Victoria oddalała grę od swego pola karnego, a w 24 minucie, po wyrzucie piłki z autu, dograniu do „Czestera” i jego podaniu do Arka Wolniewicza Victoria objęła prowadzenie, bo Arek huknął z ponad 20 metrów w narożnik bramki Gromu. Bramkarz i owszem, poszedł za piłką, ale zdołał ją tylko lekko podbić, nie zdołał jej wybić. I radość zapanowała ogromna, Victoria objęła w tym meczu prowadzenie. Niestety, ta radość nie trwała długo, bo gospodarze, bodajże po 5. minutach wyrównali. Poszło dalekie podanie na prawe skrzydło, gdzie grał Florian Uznański, i ten gracz minął, moim zdaniem za łatwo, dwóch piłkarzy Victorii. Poszedł sam na sam z bramkarzem, strzelił obok wybiegającego Sebastiana Lorka i zrobiło się 1:1. Wynik utrzymał się do przerwy.
Na drugą część meczu wyszliśmy bez kapitana Jakuba Groszkowskiego, którego dręczy od pewnego czasu uraz ścięgna Achillesa i uniemożliwia mu grę. I tak też było tym razem. Zastąpił go Daniel Nowaczyk, który wszedł w strefę obrony, a do drugiej linii przesunął się Marcin Maćkowiak.
Przez cały czas trwał wyrównany bój, pełen walki o każdą piłkę. Gospodarze byli zespołem bardziej fizycznym, lepiej radzili sobie w pojedynkach wręcz, ale nasi piłkarze, mówiąc kolokwialnie, nie pękali, podejmowali walkę i często z tych pojedynków wychodzili zwycięsko. Jednak lepiej od gospodarzy grali w piłkę, operowali nią, konstruowali akcje i to jest to, o czym pisałem na wstępie, przy okazji wzmianki o dobrej murawie. Szczerze mówiąc my graliśmy od tyłu, potrafiliśmy kilkoma podaniami przejść do linii pomocy, utrzymać się przy piłce, tylko czasem, przede wszystkim Sebastian Lorek, szukaliśmy dalekiego podania do napastników. Gospodarze grali z pominięciem drugiej linii, trochę na zasadzie „laga na skrzydło”. Dosłownie każde podanie kierowali daleko do przodu na bok boiska. Zamykali oczy i laga… w ciemno na prawo do Uznańskiego, albo na lewo do Foltyna i Mielnika. Proste granie, ale jakże w wykonaniu Gromu skuteczne. I taki właśnie mecz oglądaliśmy w drugiej odsłonie. Było 1:1 i nikt nie chciał zaryzykować, nikt nie chciał odkryć kart i zagrać z odrobiną szaleństwa o zwycięstwo. Z drugiej strony miałem wrażenie, że napór gospodarzy z każdą minutą maleje i zmęczenie im także daje się we znaki.






W 80. minucie Arek Wolniewicz, w polu karnym próbował ograć obrońcę gospodarzy. Przerzucił nad nim piłkę, a ten zagrał ją ręką. Wszystko widział arbiter i bez wahania wskazał na wapno. Pewnym egzekutorem karnego był oczywiście Mikołaj Jankowski i Victoria objęła prowadzenie 2:1. Do zakończenia meczu pozostały minuty. Wtedy bardzo zmęczonego „Jankesa”, który przez 85 minut walczył z prawie 2 metrowym, silnym jak tur obrońcą Tomaszem Pankiem, zastąpił Michał Miller. Równie zmęczonego Arka Wolniewicza zastąpił Maciej Szczublewski, a mającego kłopoty ze skurczami nóg Wiktora Strzelczyka Kacper Andrzejewski. Wiele tych zmian było i nie ukrywam zastanawiałem się jak sobie nasi zmiennicy z trudnym, ale słabnącym rywalem poradzą. Gdy na tablicy wyników wyświetliła się 90. minuta meczu wszyscy w naszym obozie wypatrywali znaku od arbitra – ten doliczył 5 minut. I właśnie w doliczonym czasie gry gospodarze przeprowadzili akcję, po której sędzie przyznał im karnego. Wszystko działo się dynamicznie, przy linii końcowej boiska, kiedy to goniącego i chcącego ratować piłkę zawodnika Gromu, popchnął Patryk Pawłowski. Dla mnie karny bardzo kontrowersyjny, taki bardzo, bardzo lekki, miękki, ale faktem jest, że Patryk mógł rywala odprowadzić i w ostatnich sekundach meczu nie decydować się na interwencję. W jej konsekwencji najlepszy strzelec Gromu, Mateusz Borkowski, wykorzystał karnego. Sebastian Lorek był blisko, miał piłkę na palcach, ale strzał był silny, precyzyjny i nasz bramkarz nie zdołał piłki skierować na bok. Było 2:2. Kilkanaście sekund potem arbiter odgwizdał koniec i dał piłkarzom obu drużyn 5 minut na przygotowanie się do dogrywki.






I tej sceny nie zapomnę nigdy. Obrazek jak po bitwie – nasi zmęczeni, ze zwieszonymi głowami, załamany Patryk Pawłowski, część zawodników zaległa na trawie, część na ławce rezerwowych, jakby bez sił, jakby bez wiary w to, że ten mecz można wygrać. A po drugiej stronie pełni wiary, nakręcający ssie do zadania decydującego ciosu piłkarze Gromu. Wtedy do akcji wkroczyli trener Lisiecki, kapitan Groszkowski i fizjo Cierpiszewski. Ci trzej faceci zrobili w kilka minut niesamowitą robotę – obudzili naszych piłkarzy, dali im nadzieję, wiarę, „wpompowali” w nich siłę i energię, uzmysłowili, że nie są przegrani, że w tym meczu można wszystko wygrać i w naszych wstąpiły nowe siły. Wyszli na dogrywkę z podniesionymi głowami, z wiarą w sukces. Ta przemiana, ta przebudowa mentalna naszej ekipy, załamanej bramką w doliczonym czasie gry, była czymś niewiarygodnym, wręcz niespotykanym, a jednak, jak się okazało, czymś realnym i czymś niezwykle skutecznie szczęśliwym!






Victoria w dogrywce grała jak uniesiona, grała jakby z rozpostartymi skrzydłami, grała pięknie – uważnie i konsekwentnie w obronie oraz skutecznie w ataku. Słabnący z minuty na minutę gospodarze nie mieli absolutnie żadnych szans, by dotrzymać kroku piłkarzom Pawła Lisieckiego.
W 98. minucie meczu widzieliśmy jedną z najpiękniejszych akcji Victorii. Piłkę na prawym skrzydle dostał Kamil Kanior i mocno, zdecydowanie pobiegł na bramkę rywali. Kamil biegł jakby przez wiatr w Nowym Stawie niesiony, nie dał się dogonić, wpadł w pole karne i z ostrego kąta strzelił mocno, o słupek, do siatki Gromu. Piękna akcja, piękna bramka Kamila podkreślająca jego niesamowitą grę w doliczonym czasie gry, kiedy to Kamil był nie do zatrzymania dla rywali. Potrafił utrzymać się przy piłce, podciągnąć kilkadziesiąt metrów, zagrozić bramce Gromu. To był Kamil w absolutnie TOP formie!
Victoria znów prowadziła, tym razem 3:2. Pamiętając o tym, że Grom zdołał wyrównać na 1:1, i na 2:2, nasi piłkarze nie zdecydowali się na obronę korzystnego wyniku, a na zdobycie kolejnej bramki, dającej jej zwycięstwo. I tak się stało. Co to była za kontra! Maciej Szczublewski otrzymał na lewej stronie piłkę od Michała Millera, ograł rywala, zagrał jeszcze na lewo do wychodzącego Kacpra Andrzejewskiego, a Kacper jak rutyniarz – na zamach położył obrońcę, dobiegł do linii końcowej i wycofał piłkę do nadbiegającego Macieja Szczublewskiego. Ten z pierwszej, prawą nogą, powtarzam…prawą nogą strzelił mieszcząc futbolówkę między desperacko interweniującymi obrońcami, a bramkarzem. Było 4:2 dla Victorii. Ogromna radość i 15 minut, cała druga część dogrywki, do końca tego meczu. Ale nic się w tym czasie już nie stało, bo to Victoria była zespołem lepszym, dyktującym warunki gry, stwarzającym sytuacje bramkowe, a toporna, desperacka gra gospodarzy na wrzutkę i strącenie piłki na przedpolu Victorii spełzła na niczym. Za to strzelec 4. bramki dla Victorii, Maciej Szczublewski, był w ostatnim kwadransie dwukrotnie bliski zdobycia kolejnych goli. Nie udało się, ale zabrakło naprawdę niewiele. Raz Maciej zwodząc obrońców z ok. 16. metrów strzelił, ale bramkarz zdołał wynieść piłkę na poprzeczkę, a za drugim razem Maciej minął dwóch obrońców i gdy mijał bramkarza strzelił do pustej bramki. Jakimś nadludzkim wysiłkiem bramkarz zdołał się oderwać od murawy i palcami zablokował piłkę po strzale Macieja. Kilka chwil potem arbiter zakończył ten niesamowity, kosmicznie emocjonujący mecz, po którym radości nie było końca. Piłkarze, trenerzy, kadra, działacze, kibice – wszyscy wpadli sobie w ramiona tańcząc, śpiewając, ciesząc się z awansu do 3. ligi. Ta radość była tym większa, że awans był naprawdę niespodziewany. Nie mówię o sytuacji po rundzie jesiennej, kiedy to zarząd postawił trenerowi Lisieckiemu ultimatum i trener go nie wypełnił, a jednak pozostał na stanowisku, bo wstawili się za nim piłkarze, bo zarząd, z prezesem Mateuszem Kulińskim, wytrzymał ciśnienie i dzisiaj wszyscy mogą gratulować sobie tych decyzji. Myślę bardziej o sytuacji po meczu 0:3 w Wągrowcu. Konia z rzędem temu, kto wtedy myślał o barażach i o awansie do 3. ligi, choć dzisiaj, już po awansie, tacy „eksperci, ludzie wielkiej wiary” się pojawiają. Ja do nich nie należałem, do czego, bez bicia, już dawno temu się przyznałem. Dlatego dzisiaj sukces klubu tak bardzo mnie cieszy, tak bardzo go doceniam!






Tak, to ogromny sukces klubu Victoria Września, który wiosną przyszłego roku, w trakcie rundy rewanżowej sezonu 2025/26 będzie obchodził jubileusz 95. lecia działalności. Sukces, który wymaga dzisiaj, w zastraszająco szybkim tempie, wymaga przeorganizowania pracy, spełnienia wielu warunków niezbędnych do gry na poziomie 3. ligi. To sukces, który przede wszystkim wymaga zbudowania kadry mającej walczyć o utrzymanie w nowym sezonie. I, moim zdaniem, zbudowania nie kadry nowej, a kadry zmodyfikowanej, opartej o naszych piłkarzy, którzy byli siłą tej drużyny.
O tym będzie jeszcze czas pisać, zmiany zachodzące w klubie obserwować i odnotowywać, ale ja chcę jeszcze wrócić do meczu w Nowym Stawie. O jednym, niezwykle ważnym momencie tego meczu, o przerwie między końcem regulaminowego czasu gry, a dogrywką, o zachowaniu trenera, kapitana i fizjo, pisałem, ale nadszedł czas, by wspomnieć o piłkarzach.






Tym razem, bez żadnej przesady, bez absolutnie żadnej dyskusji, za zwycięstwo nad Gromem, na ogromne słowa uznania zasługują wszyscy piłkarze, którzy pojawili się na boisku: od Sebastiana Lorka począwszy, poprzez Marcina Maćkowiaka, Szymona Krawczyńskiego, na Mikołaju Witkowskim skończywszy! To był ich mecz – pełen walki, zaangażowania, ambicji i poświęcenia, pełen ofiarnej obrony i skutecznych akcji w ataku. Ale o dwóch naszych zawodnikach muszę wspomnieć. Pierwszy to Wiktor Strzelczyk – nasz 20. letni pomocnik zagrał swój mecz sezonu. Strzelba, wobec kontuzji kapitana Groszkowskiego, wraz z „Czesiem” zablokowali środek pola, nie dając rywalom żadnych szans na swobodne granie. Wiktor bronił, walczył, blokował dośrodkowania, ale także wyprowadzał piłki, uruchamiał podaniem kolegów na skrzydłach, do momentu zejścia z boiska grał jak natchniony. I oby „młody Strzelba” miał wszystkie kłopoty związane z kontuzją pleców za sobą. Wtedy o poziom jego gry, zaangażowanie, możemy być spokojni.
Drugim zawodnikiem, którego grę oglądałem z największą przyjemnością był Kamil Kanior. Co ten chłopak wyprawiał, „kradł” piłkę rywalom, trzymał przy nodze prowadząc solowe rajdy po skrzydłach, przeganiając obrońców Gromu raz w jedną, raz w drugą stronę. Nie potrafili sobie z nim poradzić, a akcja bramkowa Kamila? Panie i Panowie – palce lizać! Mam nadzieję, że ten mecz da Kamilowi pewność, da mu siłę i energie do pracy, do gry na wyższym poziomie i już wkrótce będziemy mogli mówić, że Kamil Kanior gra na miarę swojego talentu, na miarę swoich ogromnych możliwości.
I trzeci piłkarz, a raczej piłkarze. Myślę tutaj o wszystkich zawodnikach rezerwowych. Proszę spojrzeć… z boiska schodzą: Groszkowski, Wolniewicz, Jankowski, Strzelczyk – 4 czołowych piłkarzy Victorii. W ich miejsce pojawiają się: Nowaczyk, Szczublewski, Andrzejewski i Miller. Do końca meczu pół godziny, wynik 2:2 – w głowie mogła pojawić się myśl: czy dadzą radę, czy zastąpią zmęczonych, kontuzjowanych kolegów? To były jednak zupełnie bezpodstawne obawy. Nasi rezerwowi zagrali koncert na 4 głowy, na 8 nóg. Zostali mentalnie tak przygotowani, że śmiem twierdzić, że to był najlepszy mecz rezerwowych w ostatnich wielu, wielu latach naszego klubu. Daniel Nowaczyk bezbłędny w obronie, ależ go Paweł Lisiecki zbudował na wiosnę, Michał Miller biegający i walczący z rywalami jak natchniony, wygyrwający pojedynki, potrafiący utrzymać piłkę z dala od naszej bramki, Kacper Andrzejewski szalejący po lewym skrzydle nie mniej niż Kamil Kanior po prawym, dający niesamowitą akcję i asystę na 4:2, Maciej Szczublewski „król dogrywki” – bramka i kilka akcji, po których kibice łapali się za głowy… i gdyby trafił.. Grom doznałby klęski. Tak, tak ta ekipa dała nieprawdopodobne zmiany zarówno pod względem jakości, mentalu, jak i zaangażowania i serca.
Victoria jako 7. ekipa z Wielkopolski znalazła się wśród wszystkich drużyn 3. ligi. Dzisiaj zasługuje na odpoczynek. Niestety piłkarze muszą odpoczywać szybko i intensywnie, bo już 10 lipca wracają do treningów. Zaczynają okres przygotowawczy do nowego sezonu. Jaka będzie ta nowa, trzecioligowa Victoria? Dzisiaj tego nie wiemy, ale jeśli chodzi o nowe twarze muszą się one pojawić i to szybko. Wiosna pokazała, że ta kadra jest za krótka, że ten ogromny wysiłek związany z sezonem, z meczami barażowymi i awansem spoczywał na ok. 15 piłkarzach. Gra innych była epizodyczna. Jeśli chodzi o priorytety nic się chyba nie zmieniło w stosunku do tych, o których wielokrotnie pisałem, a o których kibice doskonale wiedzą. Mam na myśli stopera, mam na myśli skrzydłowych, napastnika i przede wszystkim młodzieżowców. Tych do grania mamy trzech (Strzelczyk, Węcławek, Andrzejewski), a 2 musi być na boisku w każdym meczu. Dlatego teraz swoją robotę musi wykonać zarząd, z prezesem Mateuszem Kulińskim. Musi ogarnąć budżet na nowy sezon, musi w jego ramach znaleźć najlepszych dostępnych piłkarzy na określone pozycje, musi przygotować obiekt do rozgrywek 3. ligi. Do pracy Panowie, bo czasu jest naprawdę niewiele!
P.S.
Finał barażów do 3. ligi oglądali prezesi wojewódzkich związków piłki nożnej, koledzy z boiska, z jednej drużyny Widzew Łódź, której barwy bronili w sezonie 1996/97: szef pomorskiego Radosław Michalski i szef wielkopolskiego Paweł Wojtala.