Victoria „się zepsuła”
Victoria Września zremisowała 1:1 z LKS Gołuchów, zespołem, który przyjechał do Wrześni nie po to, by grać w piłkę, ale by kopać po nogach rywali, a futbolówkę wybijać na uwolnienie – byle dalej od swojej bramki. Takiej prymitywnej drużyny w tym roku jeszcze przy Kosynierów nie było. Mimo to gospodarze sobie nie poradzili. „Zepsuli się”. W trzech meczach na własnym boisku zdobyli tylko 4 pkt, stracili 5. Smutno, bo nie tak miało być!
Po zwycięstwie nad Polonią Chodzież przyszedł „zimny prysznic” z Wiarą Lecha – porażka 1:2 z zespołem, który nie stworzył nawet pół sytuacji bramkowej, a wygrał mecz we Wrześni. O mały włos w starciu z LKS Gołuchów mielibyśmy „powtórkę z rozrywki”. Na szczęście udało się uratować 1 pkt.
Do meczu z Gołuchowem, wobec absencji (4 żółte kartki) Jakuba Groszkowskiego, Victoria przystąpiła w następującym zestawieniu:
Perzyński – Kwaśny (70’Kanior), Maćkowiak, Czerniak, Pawłowski (72″ Galmami) – Szczublewski (58’Kajdan), Strzelczyk, Sarnowski (62′ Szaufer), Wolniewicz (78′ Szymański) – Jankowski, Miller
Przed meczem kibice zastanawiali się, czy po wpadce z Wiarą Lecha Victoria się obudzi, czy będzie chciała za wszelką cenę pokazać, że porażka była wypadkiem przy pracy, że tak naprawdę nadal jest w stanie wygrywać i walczyć o czołowe miejsca. Byli tacy, co wróżyli zwycięstwo kilkoma bramkami, ale byli i tacy, wśród nich ja, którzy twierdzili, że będzie to bardzo trudny mecz i każda wygrana, nawet 1:0 będzie znakomitym wynikiem. Proszę sobie wyobrazić, że dokładnie rok wcześniej, 30 września 2022 roku, Victoria przy Kosynierów też grała z LKS Gołuchów i wygrała 7:1. Ta rocznica niczego nie wróżyła, no może to, że goście pomni klęski, pewnie zechcą zagrać bardziej defensywnie i zablokować dostęp do swojej bramki szukając tej jednej, jedynek okazji do kontry, a może jakiegoś stałego fragmentu, po którym zmusiliby obronę gospodarzy do kapitulacji – co zresztą trudne nie jest i o czym wiedzą w lidze już chyba wszystkie ekipy. I co tu dużo gadać… mieli nosa! Ale o tym za chwilkę.
Mecz rozpoczął się spokojnie i szczerze mówiąc przez cały czas tak się toczył. Victoria, owszem próbowała, ale czyniła to bardzo niestarannie. W 10. minucie z dystansu strzelał Sarnowski, ale był to strzał niecelny. W 17. minucie oglądaliśmy chyba najładniejszą akcje meczu w wykonaniu gospodarzy. Michał Miller wypuścił w bój Macieja Szczublewskiego, ten w swoim stylu ograł obrońcę, dobiegł do linii końcowej i wycofał piłkę na 8-10. metr, do Mikołaja Jankowskiego. Jankes przyjął, przymierzył i uderzył ładnie po długim rogu. Bramkarz zdołał jednak wybić piłkę na rzut rożny. Wszystko w tej akcji pasowało, żeby tylko piłka znalazła droge do siatki rzec by można, że akcja „palce lizać”. Niestety, może gdyby strzał Mikołaja był silniejszy…może… Z minuty na minute przewaga Victorii rosła, ale nic z niej nie wynikało. Goście, chłopy jak dęby, wygrywali wszystkie pojedynki powietrzne, a dołem gospodarze nie potrafili się przedrzeć. I tak sobie ten mecz płynął – jedni nie potrafili i wybijali piłkę byle dalej od własnego pola karnego,a drudzy nie byli w stanie stworzyć klarownej, czystej sytuacji bramkowej. Wreszcie, ok. 30 minuty, goście egzekwowali 2 rzuty rożne z rzędu. Po drugim nie tylko pomyślałem, ale i powiedziałem na głos: żeby tylko te stałe fragmenty nie przyniosły im gola. Nie zdążyłem wymówić słowa „gola”, a piłka, po dośrodkowaniu z narożnika i strzale piłkarza gości trzepotała w siatce Victorii. Ja się tylko zastanawiałem jak to możliwe, by nasi obrońcy na zamach odwrócili się od piłki, bo naprawdę się odwrócili. No to rywal, widząc, że obrońcy na niego nie patrzą, no chyba, że potrafią plecami, przymierzył po długim i po herbacie. Janek Perzyński był za krótki, żeby to wyciągnąć musiałby mieć ze 3 metry wzrostu. Dwie minuty potem mogliśmy doprowadzić do wyrównania. Znów Maciej Szczublewski zagrał do „Jankesa”. Mikołaj uderzył mocno z powietrza, ale w sam środek bramki i bramkarz zdołał sparować piłkę na kolejny rzut rożny. Szczerze mówiąc nic ciekawego w tej części gry się nie wydarzyło i na przerwę goście schodzili prowadząc we Wrześni 1:0.
Po zmianie stron wydawało się, że Victoria ruszy, bo musi chcąc uratować ten mecz, ale w 58. minucie zanotowałem zmianę: Kajdan za Szczublewskiego, co oznacza, że huraganowych ataków nie było, ba praktycznie żadnych nie było. Cały czwarty kwadrans tego meczu gospodarze zmarnowali broniąc się przed kopaniną rywali. Bo LKS prowadząc 1:0 nie ukrywał, że jedynym pomysłem, jaki posiada to kopanina – albo po nogach (chyba 7, albo 8 żółtych kartek), albo ekspediowanie piłki hen, hen, daleko od swojej bramki. To był słaby mecz, to był mecz dziwnej, trwającej od zwycięstwa z Polonią Chodzież kompletnej niemocy, która zawładnęła piłkarzami Victorii, która trzyma ich mocno i nie chce puścić. Co z tego, że Marcin Maćkowiak dwoił się i troił chcąc uruchamiać ataki, chcąc odpracować błąd z meczu rozegranego tydzień wcześniej, skoro te ataki się nie wiązały, nie przynosiły żadnych wymiernych korzyści. Wreszcie, w 62. minucie drugą żółtą kartkę, a w konsekwencji czerwoną obejrzał piłkarz gości Szymkowiak. Czy to coś zmieniło w sytuacji boiskowej? Nie! Czy to sprawiło, że Victoria zaczęła napierać, atakować bez pardonu, dążyć do wyrównującego gola? Nie! Nadal grała bez polotu, bez dokładności i bez potrzebnej do walki energii. Jednak w 67. minucie te męczarnie przyniosły jakiś efekt. Na prawej stronie, po raz pierwszy w tym meczu, pokazał się Arek Wolniewicz. Mimo ataku obrońcy zdołał dośrodkować, a nadbiegający Kacper Kajdan twardo powalczył i wpakował piłkę do siatki gości z Gołuchowa. Do końca meczu trwała taka przepychanka, takie mocowanie się z obroną gości i mimo że Victoria grała w przewadze, to nie potrafiła tej przewagi wykorzystać. Po naprawdę meczu z cyklu „męczenie buły” Victoria zremisowała 1:1, wydarła 1 punkt, ale widać, że coś się w tej maszynie, która wygrała 4 mecze z rzędu, wyraźnie popsuło. Nie można piłkarzom odmówić zaangażowania, chęci walki, ale ta para nie idzie w gwizdek. O tym jak działa nasza obrona już wiemy. LKS Gołuchów nie stworzył nawet pół sytuacji bramkowej (skąd my to znamy), a strzelił gola i wywiózł remis. Co do drugiej linii, to zdecydowanie zawiodły skrzydła. Maciej Szczublewski jak zawsze aktywny, walczący, biegający, tylko z podaniem kłopot. Raz, w I połowie, Maciej miał idealną sytuację bramkową, od linii środkowej boiska biegł sam na bramkarza, mógł strzelać, mijać go i wjechać do bramki, ale z niewiadomych przyczyn skręcił w lewo, w stronę swojej strefy boiska i oddalił się od upragnionego celu. Arka Wolniewicza do akcji bramkowej na boisku jakby nie było. Arek jest apatyczny, zmęczony, jakby odczuwał trudy jesiennych meczów, jakby nie miał potrzebnej skrzydłowemu energii. Dlaczego jej nie ma? Nie wiem, z Polonią Chodzież jeszcze była…
„Zepsuli się” też napastnicy, choć, moim zdaniem oczywiście, są usprawiedliwieni brakiem dokładnych podań, które otwierałyby im drogę do bramki rywali. Walczą jak nigdy, ale przestali trafiać.
3 mecze na własnym boisku z teoretycznie słabszymi od nas przeciwnikami, 9 pkt. do zdobycia, a tymczasem Victoria wyszarpała ich ledwie 4 tracąc kontakt z czołówką ligi. Huragan odjechał na 11 oczek, Stęszew i Nielba na 6 – dużo! A przecież tak wielka przewaga zrobiła się zaledwie po 10 rozegranych meczach. I teraz uwaga, będąc niewątpliwie w dołku – świadomie unikam słowa kryzys, bo ile można tych kryzysów mieć – Victoria jedzie w sobotę do Kórnika grać z Kotwicą, która na własnym boisku jest bardzo groźna (4 mecze – 3 wygrane, 1 remis). Z drugiej strony Zielono-Biali potrafią w Kórniku wygrywać – ostanie 2 sezony to dwie wygrane. Jak będzie tym razem? Jeszcze 2 tygodnie temu nie miałbym wątpliwości. Po meczach z Wiarą i z LKS-em te wątpliwości już mam. Będzie bardzo trudno, bo gdzieś, i nie wiadomo, gdzie ulotniła się ta radość gry, ta moc, energia, dzięki którym piłkarze Victorii pędzili na bramkę przeciwnika jak strażacy do pożaru, dzięki którym stwarzali w każdym meczu kilkanaście sytuacji do zdobycia gola. A teraz? Ze świecą można znaleźć ich kilka. I jak na tym „bezrybiu” coś trafić? No trudno jest… I teraz, szybko, trener Paweł Lisiecki musi na te bolączki znaleźć jakieś remedium, po prostu musi!
Na mecz z Kórnikiem wraca kapitan Jakub Groszkowski. I co byśmy o „Groszku” nie mówili, że czasem go nie ma, że nie widać go tak, jak widać go być powinno, to bez niego jest jeszcze gorzej. Nigdy nie ukrywałem, że jestem wielkim zwolennikiem gry Jakuba, jego umiejętności, jego przywództwa na murawie i gdy go nie ma, to Victoria jest jakby „bezzębna”, taka nijaka, bo Jakub potrafi zmobilizować swoich kolegów do walki, dać im sygnał do ataku, zagonić do obrony. Bez lidera Jakuba Groszkowskiego Victoria jest jakby drużyną bez tożsamości, co widzieliśmy w meczu z Gołuchowem.
Co trzeba zrobić, żeby wygrać w Kórniku? Odpowiedź jest prosta – nie dać sobie strzelić (a to ci dopiero, brzmi jak żart), a wpakować ze 2 gole Kotwicy. A poważniej mówiąc – zagrać tak jak na Mieszku: twardo w obronie, nie pękać, nie odwracać się plecami i wrócić do gry skrzydłami wzorując się jakby na polskiej husarii – mocno, energicznie, z polotem, bez kompleksów – wtedy będą efekty! Wierzę w to, że wzorem lat minionych z Kórnika nasi piłkarze wrócą z tarczą, bo jeśli na tarczy, to można już pomalutku zwijać nadzieje, ambicje i plany związane z tym sezonem. Powodzenia Panowie! Trzymam kciuki!
Wyniki 10. kolejki meczów:
Polonia 1908 Marcinki Kępno – Ostrovia 1909 Ostrów Wlkp. 0-0
Centra 1946 Ostrów Wlkp. – Jarota Jarocin 6-2
Huragan Pobiedziska – Wiara Lecha Poznań 2-1
Lipno Stęszew – Obra 1912 Kościan 5-0
Nielba Wągrowiec – Mieszko Gniezno 0-0
Polonia 1912 Leszno – Kotwica Kórnik 2-2
GKS Tarnovia Tarnowo Podgórne – Polonia Chodzież 0-0
Victoria Września – LKS Gołuchów 1-1
Pogoń Łobżenica – Korona Piaski 0-2
Tabela