Święto futbolu bez happy end’u!
Ok. tysiąc osób na trybunach, zorganizowany, głośny doping kibiców, race, flagi, piknik dla dzieci i oczywiście mecz Victoria – Wiara Lecha – wszystko to sprawiło, że w niedzielne popołudnie, przy Kosynierów, zapachniało piłkarskim świętem. Niestety, Victoria nie „udźwignęła” wydarzenia, zagrała zdecydowanie poniżej oczekiwań i przegrała 1:2 z zespołem, który stworzył sobie pół sytuacji bramkowej.
Na ten mecz czekała Września, czekali kibice, czekali piłkarze – wszyscy wiedzieli bowiem, że to będzie wyjątkowe spotkanie, nie tylko rywalizujących ze sobą drużyn, ale przyjaźniących się fanów Lecha Poznań.
Victoria przeciwko zespołowi z Poznania wyszła w następującym zestawieniu:
Nowicki – Szaufer (53′ Kwaśny), Maćkowiak, Czerniak, Pawłowski – Szczublewski (82′ Szymański), Strzelczyk (68′ Kajdan), Groszkowski, Wolniewicz (65′ Kanior) – Jankowski, Miller
Od początku oba zespoły zamiast grać skupiły się na „badaniu rywali”. I badali i badali… bojąc się podjąć większe ryzyko. Pierwsi, w 8. minucie, „do boju” ruszyli gospodarze. Grali sobie w tyłach „ty do mnie ja do ciebie” i nagle Marcin Maćkowiak zagrał niecelnie i piłkę przejął piłkarz Wiary, Daniel Mankiewicz. Michał Czerniak mógł ją odzyskać, mógł ją zabrać rywalowi, ale tego nie zrobił, bo był tak przestraszony, tak się trząsł, że w tym dygocie w piłkę nie trafił. Rywal się nie oglądał, zabrał ją, pobiegł na bramkę i strzelił obok wybiegającego Tobiasza Nowickiego. Można powiedzieć, że sparaliżowana obrona Victorii gola strzeliła sobie sama! Mecz ledwo się zaczął, a gospodarze przegrywali 0:1. Rywale nie stworzyli sobie sytuacji, a wygrywali. O zachowaniu naszej obrony już nie mówię, nie mam sił, ile można powtarzać, że momentami nasi obrońcy zachowują się jak dzieci we mgle, że potrafią tracić bramkę w sytuacjach, w których trampkarze dali by sobie radę, bo potrafiliby celnie podać, albo uwaga, uwaga… trafić stopą w piłkę. Niestety, przekracza to czasem możliwości piłkarzy naszego bloku defensywnego. W 15. minucie stadion „się uniósł”, bo piłka wpadła do siatki Wiary Lecha. Gola arbiter nie uznał, bowiem podanie Jakuba Groszkowskiego zastało Arka Wolniewicza na pozycji spalonej. Osoby, które widziały mecz w internecie (nagrany i z odtworzenia), twierdzą że spalonego absolutnie nie było i bramka dla Victorii była prawidłowa! Cóż, liniowy chorągiewkę podniósł, zamachał, główny odgwizdał i po herbacie. Po zdobyciu bramki goście cofnęli się i będąc w głębokiej defensywie nawet nie próbowali kontratakować. Z minuty na minutę Victoria osiągała w tym meczu przewagę, ale nic, absolutnie nic z niej nie wynikało. Aktywny był Maciej Szczublewski, ale mniej widoczny za to był po prawej stronie Arek Wolniewicz. Mimo wszystko wydawało mi się, że Victoria zdoła przełamać szyki obronne rywali. W 32. minucie ładnym strzałem po ziemi popisał się Wiktor Strzelczyk, ale bramkarz końcami palców zdołał wybić piłkę na rzut rożny. Po dośrodkowaniu z rzutu rożnego goście wybili piłkę „na uwolnienie”, daleko, aż na połowę gospodarzy, gdzie znajdował się Michał Czerniak. Nasz młody obrońca jeszcze nie przestał dygotać, bo najpierw nie trafił w piłkę, by ją opanować, a po chwili znów nie trafił w piłkę, by ją wybić. Bezpańską futbolówkę przejął więc piłkarz z Poznania i pobiegł sam na naszą bramkę. Na szczęście dla gospodarzy zwolnił, dał się wyprzedzić i tym samym naszej obronie udało się zażegnać niebezpieczeństwo. Nie stworzywszy sytuacji bramkowej Wiara Lecha mogła podwyższyć prowadzenie – patrząc na te „cuda” myślałem sobie – nie, to się nie dzieje. W 38. minucie na prawej stronie ładnie pokazał się Hubert Szaufer i zamiast dograć do wychodzącego na pozycję Arka Wolniewicza kopnął gdzieś piłkę poza boisko. Co tu dużo mówić, zarówno w obronie jak i w ataku Victoria wyglądała bezradnie. Kompletnie nie przypominała zespołu, który wygrał ostanie 5 meczów z rzędu. W tej części gry pokazał się jeszcze Maciej Szczublewski, który starał się, był aktywny, ale niestety z racji braku celnego podania – zupełnie bezproduktywny.
Na przerwę gospodarze schodzili ze zwieszonymi głowami, a trener Paweł Lisiecki nie ukrywał, że jest wzburzony tym, co widział i z tego obrazu bardzo niezadowolony. Musiał ze swoimi piłkarzami odbyć męską rozmowę w szatni, bo ci od pierwszych chwil drugiej połowy ruszyli „z kopyta”, coby odrobić straty. Znów widzieliśmy na lewej stronie szarżującego Macieja Szczublewskiego, który wrzucił piłkę do Michała Millera, ale w ostatniej chwili obrońca gości zdołał ją musnąć , zmienić jej tor lotu i Michał uderzył głową niecelnie. W 55′ wreszcie się doczekaliśmy. Na tablicy pokazał się wynik remisowy 1:1, co wzbudziło ogromną radość na krytej trybunie, gdzie zasiadali kibice Victorii. Wiktor Strzelczyk zacentrował z rzutu rożnego i Jakub Groszkowski, głową, z najbliższej odległości, wpakował piłkę do siatki. Nie ukrywam, wierzyłem, że ta bramka obudzi drużynę, że ta ruszy, zacznie grać tak, jak w minionych tygodniach i zdoła wygrać ten mecz. Kilka minut potem znów widzieliśmy szarżę Macieja Szczublewskiego. Tym razem dokładnie dograł do Mikołaja Jankowskiego, ale „Jankes” głową, ramieniem, jakoś tak dziwnie, przestrzelił, piłka przeszła minimalnie obok słupka. Kilka minut potem mieliśmy chyba najładniejsza akcję gospodarzy w tym meczu. Michał Miller zagrał do Mikołaja Jankowskiego, ten wyłożył piłkę Kacprowi Kajdanowi i wystarczyło tylko, by ten trafił w bramkę Niestety, nie udało mu się, Kacper fatalnie, może z 8. metrów, spudłował i w ten sposób szansa na gola dającego prowadzenie przepadła. A kto nie strzela w idealnej sytuacji często sam gole traci. W 87. minucie arbiter odgwizdał, moim zdaniem bardzo kontrowersyjny, faul Jakuba Groszkowskiego. Goście ustawili piłkę, a nasi obrońcy ustawili się przed bramką Tobiasza Nowickiego. Poszło dośrodkowanie, nasi piłkarze stali jak wryci, nikt nawet nie wyskoczył, by piłkę wybić, więc bezradność tę wykorzystał gracz z Poznania – wbiegł między naszych, zmienił głową lot piłki i Tobiasz Nowicki wyjmował futbolówkę z siatki. Victoria przegrywała 1:2. Mimo desperackich, ale nie ma co ukrywać, bardzo chaotycznych ataków gospodarzy nie udało się doprowadzić choćby do wyrównania. Porażka Victorii była bardzo przykra, bardzo bolesna, bo mało kto, po dobrej i skutecznej grze w poprzednich meczach, się jej spodziewał.
I trzeba sobie zadać pytanie: dlaczego Victoria ten mecz przegrała? Każdy z kibiców ma oczywiście swój pogląd na tę kwestię. Ja chciałbym zwrócić uwagę nie tyle na przyprawiającą o zawał serca grę w obronie, ale, uwaga, uwaga na kompletnie nieporadną tym razem grę w ofensywie. Victoria słynęła dotąd z tego, że seriami potrafi napędzać akcje, że skrzydła Victorii niosą spustoszenie, że w każdym meczu te skrzydła stwarzają kilkanaście i więcej sytuacji strzeleckich, z których Miller i Jankowski mogą korzystać i starać się o gola. A tym razem ile takich sytuacji stworzyli gospodarze? Może 3? I tu jest „pies pogrzebany”. Obrona tradycyjnie – prąd, który niektórych do teraz pewnie „trzyma”, ale zawiodła i to bardzo kreacja! Michał i Mikołaj biegali i walczyli jak nigdy, ale nie mieli dosłownie nic, żadnej klarownej sytuacji, raziła niecelność podań, brak tzw. „ciasteczka”, ostatniego, otwierającego drogę do bramki zagrania. Zawiodła nieco prawa flanka. Hubert z Arkiem nie byli w dyspozycji z wcześniejszych meczów, niestety. Na lewej stronie Patryk z Maciejem prezentowali się lepiej, ale też nie przyniosło to żadnych wymiernych korzyści.
Reasumując, Victoria nie uniosła ciężaru tego meczu, nie uniosła odpowiedzialności, nie poradziła sobie z presją, nie wytrzymała „ciśnienia” i najcelniejszym chyba podsumowaniem postawy piłkarzy są słowa trenera tuż po zakończeniu meczu: tak to jest jak pampersów zabraknie! Smutne, bo z czołówką ligi Victoria dopiero będzie się mierzyć i co wtedy? I smutne, bo prawdziwe.
I choć Zielono-Biali zaliczyli wpadkę, to ja tę porażkę rozumiem. Trudno mi się z nią pogodzić, bo wierzyłem w zwycięstwo, 3 punkty i lądowanie w ścisłej czołówce IV ligi, ale rozumiem, bo mimo że przegrali, to walczyli, starali się, zostawili na murawie mnóstwo zdrowia! Nie wyszło, polegli, ale takie mecze się też zdarzają. Bardzo boli to, że ta porażka zdarzyła się z Wiarą Lecha, która powtarzam, nie stworzyła pół sytuacji bramkowej, a mecz wygrała bardzo dobrze broniąc, że zdarzyła się przy tak licznej publiczności i w tak dogodnej sytuacji ligowej. Mieliśmy we Wrześni piękne święto futbolu, w którym uczestniczyło wielu ludzi – żal, że nie zakończyło się happy end’em!
Cóż, nie ma innej drogi, trzeba wstać, „otrzepać” się i walczyć w kolejnym meczu z jeszcze trudniejszym rywalem, a będzie nim LKS Gołuchów. Potem wyjazd do Kórnika na mecz z Kotwicą i nie wyobrażam sobie, by drużyna Pawła Lisieckiego znów „nie zabrała pampersów”. Po raz drugi to się zdarzyć nie może! Mam tylko nadzieję, że w sobotę wszystko wróci do normy i sportowa złość po porażce, mobilizacja, chęć odwetu sprawią, że Victoria zdoła pokonać LKS, czego Wam Panowie gorąco życzę!
Wyniki meczów 9. kolejki:
Victoria Września – Wiara Lecha Poznań 1-2
Ostrovia 1909 Ostrów Wlkp. – Huragan Pobiedziska 0-3
Korona Piaski – GKS Tarnovia Tarnowo Podgórne 1-4
Kotwica Kórnik – Lipno Stęszew 3-1
LKS Gołuchów – Polonia 1912 Leszno 0-3
Mieszko Gniezno – Polonia 1908 Marcinki Kępno 3-3
Obra 1912 Kościan – Jarota Jarocin 0-0
Nielba Wągrowiec – Polonia Chodzież 5-0
Pogoń Łobżenica – Centra 1946 Ostrów Wlkp. 2-5
Tabela